Kryzys? Jaki kryzys? Nie mam żadnego kryzysu! Daje sobie radę!*

kajdany

O fachowych definicjach kryzysu możemy przeczytać tutaj -  Czym jest kryzys?

Wiemy więc, że kryzys może przytłoczyć, że skutkuje narastającymi trudnościami, że można odczuwać bezradność i poczucie braku sensu życia. Krótko mówiąc – nie radzimy sobie, bo coś, jakieś zdarzenie powoduje, że nasze sposoby reagowania nagle zawodzą. Czasami jest to jedno zdarzenie, a czasem kilka lub kilkanaście, które na siebie się nakładają. Ale co to dokładnie mówi? O czym mówi? Jak go w końcu rozpoznać – ten cały kryzys? Gdzie jest ta granica, że coś kryzysem będzie a coś nie? Wreszcie: skąd mamy wiedzieć, kiedy faktycznie mamy się zwrócić o pomoc? Różnie podchodzimy do trudności w naszym życiu. Czasem to samo zdarzenie – takie jak np. śmierć bliskiej osoby czy zwolnienie z pracy może wywołać całkiem różne reakcje.

Historia Marka

Marek, zwolniony po 10 latach, które przepracował, oddając się swojej firmie, nie czuje się w kryzysie. Chociaż w pracy spędził wiele lat, to tłumaczy sobie zaistniałe okoliczności jako okazję, która może dać mu szansę na rozwój. Najpierw zdecydował, że sobie odpocznie i wybrał się na tydzień w góry, a potem zaczął rozsyłać CV do różnych firm. Poczuł, że sam nigdy nie zwolniłby się z pracy, bo zawsze uważał siebie za osobę lojalną, ale teraz w końcu może poszukać pracy, która będzie lepiej płatna i umożliwi mu nauczenie się nowych rzeczy. Finansowo jest zabezpieczony, więc wie, że może sobie pozwolić na szukanie pracy przez dwa miesiące, bo tyle czasu będzie w stanie się utrzymać z tych pieniędzy, które ma. Oczywiście dopuszcza sytuację, w której w tym czasie pracy nie znajdzie, ale też ma już plan na to, jak sobie z tym poradzi – pożyczy od rodziny albo zatrudni się „byle gdzie”, dopóki nie znajdzie zatrudnienia w swoim zawodzie. Wie dobrze, że obecnie jest mnóstwo ofert pracy i jest przekonany, że na pewno gdzieś go w razie czego przyjmą. Oczywiście czuje smutek, bo w końcu tyle lat przepracował w jednej firmie, ale ma świadomość tego, że to był ważny okres w jego życiu, a kontakt ze swoimi współpracownikami będzie miał nadal, już poza pracą. Marek ma plan, a swoją sytuację traktuje jako wyzwanie, okazję, możliwość zmiany na lepsze. Uważa, że nic nie dzieje się przez przypadek, więc patrzy z optymizmem w przyszłość. Dodatkowo ma bardzo wielu znajomych, z którymi rozmawia i którzy go wspierają.

Historia Tomka, przyjaciela Marka

Marek z Tomkiem przyjaźni się od wielu lat, chociaż nie spotykają się często. Dwa tygodnie po tym jak sam stracił pracę, dowiedział się, że podobna sytuacja spotkała jego znajomego. Gdy się spotkali, od razu zaczął go pocieszać, mówiąc, że da sobie radę i podkreślając, że przecież Tomek jest kompetentny w tym, co robi, że na pewno bez problemu znajdzie ciekawszą ofertę. Z zaskoczeniem wsłuchiwał się w słowa Tomka, który mówił mu, że marne ma szanse na znalezienie pracy w zawodzie, że konkurencja na rynku pracy jest bardzo duża, że dużo jest młodych, którzy się lepiej na to stanowisko nadają niż on. Marek każdym kolejnym słowem Tomka był coraz bardziej zadziwiony. Nie mógł zrozumieć, skąd nagle w mężczyźnie, którego zna, taki pesymizm. Znał Tomka od lat i wiedział, że jest lepszy w tym zawodzie niż on sam, że ma duże doświadczenie, że naprawdę zna się na swojej robocie. Gdy Marek zapytał Tomka o wsparcie ze strony bliskich, usłyszał, że w sumie to Tomek jeszcze nie powiedział żonie o tym, że stracił pracę, ponieważ obawia się, że żona będzie miała do niego pretensje, że tego nie zrozumie, że będzie rozpaczała i zamartwiała się o to, jak sobie dadzą radę. Bał się, że usłyszy, że jest beznadziejny i nic nie wart jako mężczyzna.  Marek i tutaj próbował przetłumaczyć koledze, że powinien jak najszybciej porozmawiać z żoną, że przecież zna ich od lat i że na pewno jego żona tak nie zareaguje. Podpowiadał mu, jak może się zachować, co może zrobić. Zdawało mu się jednak, że im bardziej próbuje przekonać kolegę do tego, że „będzie dobrze”, tym częściej Tomek podważa wszystkie jego argumenty, wyjaśniając, jak jednak może być źle i strasznie. W którymś momencie Marek wręcz zaczął odczuwać złość na swojego znajomego, bo kompletnie nie rozumiał, skąd u jego przyjaciela takie „czarnowidztwo”. Nie rozpoznawał swojego przyjaciela, takiego jakiego znał sprzed kilku miesięcy – radosnego, otwartego, dowcipnego. Gdy próbował Tomkowi powiedzieć, że zachowuje się „dziwnie”, że jego zachowanie jest dla niego zaskakujące, Tomek tylko wzruszał ramionami i oznajmiał – „tak, wiem, jestem beznadziejny”. Marek dosyć szybko w rozmowie zaczął odczuwać bezradność. Nie miał już pomysłu jak nakłonić Tomka do jakiegoś działania. Gdy próbował mu zasugerować, że chyba ma jakiś kryzys, Tomek nagle się ożywił i ze złością stwierdził, że nie ma żadnego kryzysu, że jakoś sobie daje radę po swojemu, że póki jego żona nie wie, to nie jest tak źle. Tłumaczył Markowi, że na razie próbuje radzić sobie sam, że pracy szuka, więc ten ma mu dać spokój i przestać go męczyć, że nie jest jeszcze tak źle, żeby miał iść do jakiegoś specjalisty i szukać pomocy. Gdy Marek próbował mu tłumaczyć, że jednak chyba trochę źle jest, skoro stał się bardziej drażliwy i nagle ogarnął go taki pesymizm, który próbuje leczyć alkoholem, Tomek dosyć gwałtownie podniesionym głosem zaczął mówić do Marka, żeby się odczepił od niego, bo nie każdy ma tak dobrze jak on, że urodził się w zamożnej rodzinie i już od samego początku miał łatwy start i łatwo mu mówić i dawać dobre rady, bo żyje w luksusie.

Historie podobne? Takie same? Inne?

Marek i Tomek znaleźli się w bardzo podobnej sytuacji – można by nawet powiedzieć, że takiej samej. Każdy z nich jednak inaczej postrzegał okoliczności, odmiennie myślał w tej sytuacji o sobie i inaczej automatycznie na nią zareagował. Marek dostrzegał szansę, miał wsparcie ze strony bliskich, było mu trudno, ale opracował sobie plan, który miał realną szansę zrealizować. Dzięki temu łatwiej było mu poradzić sobie z trudnymi emocjami wiążącymi się ze stratą pracy.

Tomek odczuł stratę pracy jako swoją porażkę – nie tylko jako pracownika, ale także jako mężczyzny. Nieufność wobec reakcji ze strony bliskich sprawiła, że ciężko mu było poszukać wsparcia wśród najbliższych, a z powodu zaistniałej sytuacji odczuwał wstyd i poczucie bycia gorszym. Emocje, które mu towarzyszyły nie pozwalały mu zobaczyć siebie jako kogoś kompetentnego, chociaż taki był, a poczucie przytłoczenia i czarne myśli, które go nachodziły, stawały się z każdym dniem nie do wytrzymania – szczególnie świadomość, że oszukiwał też żonę, nie mówiąc jej prawdy, co tylko nasilało jego negatywne myślenie o sobie. To wszystko sprawiało, że czuł się kiepsko, ale nie chciał tego przyznać, próbując radzić sobie ze swoimi emocjami za pomocą alkoholu, który codziennie popołudniami popijał, zamykając się w pokoju. Poczucie przytłoczenia sytuacją sprawiło, że stał się drażliwy, smutny i reagował gniewem, gdy ktoś próbował mu pokazać, że „nie jest tak źle”.   

Tomek czuł się bezradny, ale Marek również, próbując pomóc swojemu przyjacielowi, dając mu dobre rady, które „nie działały”.

Podobne sytuacje mogą dotyczyć każdego i w różnych okolicznościach. Podobne, chociaż inne, jednak generujące podobne myśli, emocje i zachowania.

Historia Magdy

Cudowny związek Magdy cieszącej się, że wychodzi za mężczyznę spokojnego i niepijącego, którego zazdrościły jej koleżanki, dosyć szybko po małżeństwie zaczął przeradzać się w piekło. Mąż Magdy dosyć szybko po ślubie zaczął ją krytykować, później ubliżać jej, mówiąc że do niczego się nie nadaje poza siedzeniem w domu i sprzątaniem oraz opieką nad dziećmi, bo jej praca to żadna praca w porównaniu do jego wysokiego stanowiska i pieniędzy, które zarabia. Magdzie trudno było mówić o tym swoim koleżankom, ponieważ odczuwała wstyd. W końcu koleżanki zazdrościły jej męża, który miał być ideałem. Nie potrafiła mówić o tym, że zaczyna odczuwać do partnera niechęć i inne trudne emocje. Bardzo obawiała się tego, że gdy zacznie im opowiadać o zachowaniu męża, usłyszy, że przesadza, że „szuka dziury w całym”, że przecież nie jest tak źle, bo nie pije, nie bije, nie zdradza, a i pieniądze do domu przynosi. Mąż jednak coraz częściej stawał się agresywny wobec Magdy, a Magda coraz częściej zaczynała odczuwać lęk na samą myśl, że niedługo przyjedzie z pracy. Z czasem już nawet przestała dostrzegać to, że gdy zbliża się czas powrotu męża z delegacji, odczuwa napięcie, staje się opryskliwa wobec dzieci i próbuje tuż przed jego przyjściem przygotować cały dom na „błysk”, a gdy on wraca do domu, stara się „nie wchodzić mu w drogę”, aby nie powodować kolejnych awantur. Zmiana Magdy była widoczna na zewnątrz, dostrzegały tę zmianę jej koleżanki, które zauważyły, że często jest napięta, nie potrafi się zrelaksować, że reaguje lękiem na błahe sytuacje. Jednakże gdy pytały czy wszystko u niej w porządku, Magda odpowiadała – „tak, tak, po prostu ostatnio mam problemy w pracy”. Dalej nie pytały wprost, ale odczuwały niepokój, gdy widziały swoją koleżankę, która stała się „jakaś inna”. Magda, czując coraz większy wstyd, w którymś momencie przestała się spotykać z koleżankami, obawiając się ich pytań, które mogą paść, widząc, że coraz częściej komentują jej zachowanie i dopytują – „jak się czujesz?” i „co tam u Ciebie?”.  Odczuwała coraz większe osamotnienie, ale miała poczucie, że i tak nikt jej nie uwierzy, że usłyszy – „wydziwiasz”. Poza tym przecież czasami było tak, że jej mąż wcale nie był agresywny i potrafił ją przecież zaprosić na kolację do restauracji, od czasu do czasu przywiózł jej łańcuszek z delegacji… Naprawdę nie miała na co narzekać. Wystarczyło tylko, że odpowiednio się postara, że będzie miła i o wszystko zadba w domu, że nie będzie mu się przeciwstawiać. W końcu czasem było tak, że i nawet przez tydzień czy dwa było naprawdę miło. Poza tym wszyscy zachwalali tak bardzo jej męża, a cała jej rodzina go bardzo lubiła. Gdy minął kolejny rok, któregoś dnia, podczas zbliżenia Magda poczuła wyraźny wstręt do męża, jakby całe jej ciało mówiło „nie rób tego”. Zignorowała te sygnały, ale po zbliżeniu czuła się nic nie warta, a zasypiając, cichutko płakała. Kolejnym razem próbowała już odmówić, tłumacząc się bólem głowy, ale usłyszała, że to jej „durny obowiązek”, więc zamilkła. Później wymiotowała i zastanawiała się, co takiego jadła w ciągu dnia, że jej zaszkodziło. Gdy jakiś czas później udała się do lekarza internisty, zgłaszając objawy bólu brzucha, usłyszała od niego po przeprowadzonych badaniach i USG, że powinna udać się do Poradni Zdrowia Psychicznego, bo fizycznie nic jej nie dolega.

Co się podziało z Magdą?

Magda stała się ofiarą przemocy, która stopniowo eskalowała, odbierając jej poczucie własnej wartości, godność i radość z życia, izolując od znajomych i bliskich, powodując osamotnienie. Początkowe sygnały, że „coś jest nie tak”, które ujawniały się poprzez odczuwane napięcie, rozdrażnienie i lęk, zostały dosyć szybko przez nią zlekceważone aż do momentu, w którym zaczęło chorować jej ciało, a jego objawów nie sposób już było ignorować. Poczucie wstydu, które odczuwała, nieufność co do tego, że ktokolwiek ją zrozumie, że jej uwierzy, podważanie tego, co odczuwała, skutecznie zamykały ją na możliwość zwrócenia się o pomoc. Była przekonana, że musi radzić sobie sama i radziła sobie – tak jak potrafiła – coraz bardziej się podporządkowując, jednocześnie zatracając siebie coraz bardziej.

 

Nie musimy sobie radzić sami. Nie musimy czekać, aż zniszczymy sobie całkiem życie lub nasze życie się rozsypie. Nie musimy być zawsze silni. Nie musimy żyć w ciągłym lęku. Nie musimy mierzyć się z trudnymi sytuacjami samotnie, gdy czujemy, że to nam bardzo ciąży. Nie musimy niczego wytrzymywać.  Zwrócenie się o pomoc nie oznacza, że coś jest z nami nie tak, ale że na ten moment naszego życia, w tej konkretnej sytuacji po prostu potrzebujemy się na kimś oprzeć, aby się wzmocnić i zebrać siły do dalszego działania. Czasem też tylko tyle, że potrzebujemy usłyszeć, że „dobrze nam się wydaje”, gdy czujemy, że dzieje się źle albo że nasza intuicja dobrze nam podpowiada, co mamy zrobić, jaki wykonać krok. Tylko tyle albo aż tyle. 

Kryzys? Jaki kryzys? Radzę sobie.

Często można usłyszeć podobne słowa. Bo oczywiście każdy z nas jakoś sobie radzi – na swój sposób. Czasem, gdy mamy bliskich zaufanych ludzi wokół siebie, jesteśmy w stanie sobie poradzić z kryzysem bez pomocy specjalistów. Czasem jednak – z różnych względów, nawet, gdy to wsparcie mamy, nie potrafimy z niego skorzystać. Czasem też jest tak, że po prostu tego wsparcia nie posiadamy. I owszem, możemy sobie próbować sami radzić, tylko – czy zawsze warto? Czy zawsze warto mierzyć się z kryzysem samemu, gdy czujemy się coraz gorzej, coraz słabiej, gdy nasze poczucie, że „to minie”, nie mija?

Chociaż świat krzyczy do nas: „bądź szczęśliwy! wytrzymasz! bądź silny! dasz radę!” Czasem też wynosimy z rodzinnego domu przekonanie – „umiesz liczyć, licz na siebie”, „brudy pierze się we własnym domu”. Jednak nie zawsze warto tych głosów słuchać. Przyznanie się do trudnego dla nas czasu nie jest słabością, lecz wyrazem odwagi i gestem zawalczenia o siebie – o swoje dobro, o swoje zdrowie, a często i dosłownie o życie.

Sygnały ostrzegawcze, czyli co powinno nas zaniepokoić

Gdy od jakiegoś czasu czujemy napięcie, narastające poczucie lęku, przemożny smutek, złość, której nie jesteśmy w stanie już kontrolować i „wybuchamy byle kiedy”. Wówczas, gdy tracimy zainteresowanie ważnymi dla siebie sprawami, gdy odsuwamy się od bliskich, zaczynamy ograniczać wychodzenie z domu, staliśmy się bardziej płaczliwi czy nie chce nam się wstawać z łóżka. Gdy nagle zaczynamy się zastanawiać czy coś jest „normalne”, czy nie, gdy raz nam się wydaje tak, a innym razem inaczej, gdy tracimy pewność siebie. Gdy zaczynamy częściej sięgać po alkohol albo inaczej odreagowujemy. Gdy czujemy niechęć i przemęczenie. Gdy ludzie wokół nas zaczynają nam mówić, że widzą, że „coś się z nami dzieje”, gdy czujemy, że mamy dość, gdy na samą myśl, że moglibyśmy o czymś komuś powiedzieć, odczuwamy przemożny wstyd i lęk, który nas paraliżuje. Gdy błahe sytuacje zaczynają nas przerażać, że nieruchomiejemy i nie potrafimy zareagować, gdy czujemy się „zamrożeni” lub gdy coraz więcej sytuacji pojawia się takich, których unikamy albo też gdy zaczynamy reagować niepohamowanym gniewem, krzywdząc tych, którzy są dla nas ważni. Gdy zaczynamy zaniedbywać obowiązki w pracy lub w domu. Wtedy, gdy dostrzegamy, że ktoś nam bliski zaczyna się zachowywać jak „ktoś obcy”, inaczej niż zwykle, a trwa to dosyć długo i zaczynamy odczuwać w związku z tym niepokój.

Warto

Warto wtedy szukać dla siebie pomocy w takich miejscach jak np. Ośrodki Interwencji Kryzysowej, gdzie można uzyskać pomoc – życzliwe wysłuchanie, zrozumienie, wsparcie, a także często usłyszeć głos kogoś z zewnątrz kto jest w stanie spojrzeć z dystansu na naszą sytuację i pomóc nam znaleźć rozwiązanie. Gdy krępujemy się przyjść osobiście lub nie mamy pewności czy to, co się dzieje z nami czy w życiu naszych bliskich, jest faktycznie sytuacją kryzysową, która wymaga pomocy i wsparcia, to warto zadzwonić – opowiedzieć, co się dzieje, porozmawiać, dopytać. Czasem wystarczy tylko jeden telefon, który może być dla nas wsparciem i umożliwi nam podjęcie właściwych działań w naszym życiu. Czasem z kolei jest to pierwszy, ważny i odważny krok w szukaniu dla siebie dalszej pomocy – spotkania z interwentem.

Gdy widzimy, że nasi bliscy cierpią

A co mógłby zrobić Marek i koleżanki Magdy? My, świadkowie kryzysu osób nam bliskich, gdy odczuwamy silny niepokój o czyjeś zdrowie czy dobro, możemy zawsze powiedzieć o tym wprost, odwołując się nie tyle do rad: „weź się w garść”, „to minie”, „ogarnij się”, „będzie dobrze”, „każdy tak ma”, „zobaczysz, będzie jeszcze lepiej”, ale do naszych emocji. Zawsze możemy przykładowo powiedzieć – „widzę, że od jakiegoś czasu coś cię niepokoi, że przeżywasz coś trudnego, z czym trudno ci się uporać, może o tym porozmawiamy?” „Nie chcesz ze mną, to może chociaż zadzwonisz do Ośrodka Interwencji Kryzysowej, tam są fachowcy, którzy będą w stanie ci pomóc, bo rozumiem, że możesz nie chcieć ze mną się tym podzielić. Jednak jesteś dla mnie ważny/a i martwię się o ciebie, twoje zachowanie od jakiegoś czasu budzi mój niepokój i mam poczucie, że potrzebujesz pomocy. Pamiętaj, że jestem i możesz liczyć na moją pomoc.

Nie musimy radzić sobie sami

Nie musimy sobie radzić sami. Nie musimy czekać, aż zniszczymy sobie całkiem życie lub nasze życie się rozsypie. Nie musimy być zawsze silni. Nie musimy żyć w ciągłym lęku. Nie musimy mierzyć się z trudnymi sytuacjami samotnie, gdy czujemy, że to nam bardzo ciąży. Nie musimy niczego wytrzymywać.  Zwrócenie się o pomoc nie oznacza, że coś jest z nami nie tak, ale że na ten moment naszego życia, w tej konkretnej sytuacji po prostu potrzebujemy się na kimś oprzeć, aby się wzmocnić i zebrać siły do dalszego działania. Czasem też tylko tyle, że potrzebujemy usłyszeć, że „dobrze nam się wydaje”, gdy czujemy, że dzieje się źle albo że nasza intuicja dobrze nam podpowiada, co mamy zrobić, jaki wykonać krok. Tylko tyle albo aż tyle. 

* Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe

Iwona Kopeć

interwent kryzysowy, psycholog, psychoterapeuta

ul. Kazimierza Wielkiego 5, 32-400 Myślenice